Przygotowania do wyjazdu jak zwykle pociągnęły za sobą trochę logistycznych wyzwań. Informacje o nartach w Kosowie, (mimo tego, że posiada ośrodki narciarskie), nie są praktycznie w ogóle dostępne w necie.
Przygotowania do wyjazdu jak zwykle pociągnęły za sobą trochę logistycznych wyzwań. Informacje o nartach w Kosowie, (mimo tego, że posiada ośrodki narciarskie), nie są praktycznie w ogóle dostępne w necie.
Na pytanie serbskiego GOPRu czy mają w enklawach serbskich jakieś służby, zostałem przekierowany do KFORu z uzasadnieniem, że to oni pilnują tam teraz porządku… Gorska služba spasavanja Srbije podzieliła się za to mapami wojskowymi byłej Jugosławii dzięki czemu mieliśmy niezłe rozeznanie w terenie. Wydrukowaliśmy bardzo ładne mapki i pozostało nam tylko czekać na wyjazd do Brezovicy w południowym Kosowie.
W przypadku Macedonii sprawa była dużo łatwiejsza. W ubiegłym roku poznaliśmy dwóch skiturowców ze Skopje (i chyba jedynych dwóch w stolicy) z którymi także w tym roku umówiliśmy się na wyjścia w góry Sar Planina na granicy z Kosowem oraz w masyw Jakupica w centralnej części kraju. Mieliśmy poza tym mapy i już niezłe rozeznanie w terenie.
Wyjazd zaplanowaliśmy na sobotę 10.03 prosto po Memoriale Siemaszki. Skład stanowiły dwa samochody zabierające w sumie 10 osób w tym 6 skiturowców i 4 telemarkowców. Pierwszym miejscem, w które się udaliśmy była Brezovica w Kosowie czyli rezerwowy ośrodek narciarski dla Olimpiady w Sarajewie w 1984.
Śledząc katastroficzne doniesienia pogodowe z Bałkanów nie baliśmy się o śnieg. I rzeczywiście, już w Belgradzie zaczęły pojawiać się na pagórkach białe płaty śniegu a w Kosowie ilość śniegu przerosła nasze oczekiwania szczególnie, że przez pierwszy dzień i noc jeszcze dosypało trochę puchu.
Pierwsze dni jazdy w Brezovicy pozwalały zarówno na szaleństwa w lesie, wyciąganie się wyciągiem na 2300 n.p.m. i jazdę pozaprasową, skitury jak i wyjazdy ratrakiem w górę. Szkoda tylko, że na wszystkie krzesła w ośrodku chodziło tylko jedno. Część z nich nie została uruchomiona jeszcze od wojny w 1999 roku. Okazało się też, że na miejscu operuje spora grupa freeride’owców z Prištiny i Prizrenu, którzy chętnie dzielili się wiedzą o okolicy. Dodam tylko, że plusem ośrodka były niskie ceny, nocleg 10 Euro, koniak 2 złote, regionalne przekąski za darmo.
Po trzech dniach eksploracji regionu dostaliśmy zaproszenie od macedońskiego kolegi na wejście na jeden z najładniejszych szczytów gór Sar Planina – Ljuboten. Następnego dnia 4 osoby ze składu spotkały się rano po macedońskiej stronie granicy z grupą 4 Słoweńców i Tomicą – kolegą ze Skopje. Start z 750 metrów, szczyt 2500 m.n.p.m. Zaskoczyła nas trochę ekipa słoweńska składająca się z trzech emerytek i jednego młodego chłopaka. Jednakże jak usłyszeliśmy, że są to reprezentantki Jugosławii w narciarstwie alpejskim, które w ostatnich latach weszły na turach na Aratat i Elbrus, nie mieliśmy więcej pytań. Po kilku godzinach podeślijmy pod szczyt ale niestety ostatnie 80 metrów w pionie było do pokonania w mgle i silnym wietrze po dosyć ostrej i oblodzonej grani. Tomica na dole stwierdził, że nie potrzebujemy raków a teraz pluliśmy sobie w brodę, że się go posłuchaliśmy. Dzień jednak całkiem udany, odwrót, uczta na dole w Tetovie i powrót na nocleg do Brezovicy dopiero po 22.00.
Następnego dnia rozłączyliśmy się już ostatecznie z ekipą z drugiego samochodu, która zdecydowała się na dalsze pogłębianie wiedzy nt. terenów południowego Kosowa. My tym czasem pojechaliśmy do Skopje, gdzie spotkaliśmy się z Goranem oraz Tomicą i przepakowaliśmy się szybko w busa, który wywiózł nas jak najdalej się dało po odśnieżonej drodze w masyw Jakupica. Następne dwie noce mieliśmy spać w schronisku Planinarski Dom Karadźića, do którego można się było dostać tylko na turach.
3,5 godziny marszu przez zasypane góry i albańskie wioski opuszczone na zimę (w których meczety pamiętały Polskę sprzed rozbiorów) po czym dotarliśmy do wygodnego oraz taniego schroniska, prowadzonego przez starsze ale żwawe małżeństwo. W schronisku byliśmy pierwszymi gośćmi od tygodnia.
Następnego dnia rano ruszyliśmy na długą turę, której celem był najwyższy szczyt masywu Jakupica – Solunska Glava 2540 m.n.p.m. nie zdobyty jeszcze zimą na nartach. Tura zajęła nam w sumie 11 godzin (w większości w pełnym słońcu) i miała 33 km. Szczęśliwie czwórka z nas, Goran, Tomica, ja i Jano dotarliśmy na szczyt skąd po szybkiej sesji czmychnęliśmy ponieważ na szczycie jest baza radarów i stacjonuje wojsko zaopatrywane z helikoptera. Całe szczęście wojakom nie chciało się wychodzić zbyt często na obchód więc nas nie zauważyli.
Następnego dnia w pięknym słońcu poszaleliśmy jeszcze na stoku bezpośrednio pod schroniskiem po czym zjechaliśmy do Skopje. Kolacja z organizatorami, zakupy w markecie i w drogę do Polski. Samochód obładowany jak wóz cygański, wina, piwa, sery, wędliny, nawet kapusta kiszona i skrzynia biegów do Zastavy ale na każdej granicy na pytanie „odakle idete”, albo „gde ste bili” odpowiedź „bili smo na skijanju u Brezovici/Popovoj Šapci” otwierał wszelkie szlabany.
Podsumowując, wyjazd udany, szkoda tylko tego niezdobytego Ljubotenu… W następnym sezonie pewnie znowu wylądujemy gdzieś na południu
Tekst :
Michał "Zawi" Zawadzki
Więcej zdjęć:
http://www.powder.pl/tour-de-balkan-2012