Hokkaido – poradnik subiektywny


[bsa_pro_ad_space id=1]

Z racji, że w ubiegłym sezonie ekipa naszej redakcji miała okazję odwiedzić legendarną japońską wyspę Hokkaido, otrzymujemy sporo zapytań o praktyczne informacje dot. naszej podróży. Materiał i relację z tego niesamowitego wyjazdu możecie oczywiście znaleźć w 6-tym numerze magazynu Pure Powder, który dostępny jest w naszym sklepie internetowym – KLIK.

Wyszliśmy z założenia, że fajnym uzupełnieniem materiału w magazynie – który jest bardziej reportażowy i który mamy nadzieję zainspiruje Was do zrealizowania własnej podróży – będzie zebranie praktycznych informacji w artykule internetowym. Zapraszamy więc wszystkich tych, którzy właśnie przeczesują Internet w poszukiwaniu informacji – nasze porady, wrażenia i tipy zbieramy w jednym miejscu. Zaznaczamy, że artykuł jest subiektywny i inne osoby odwiedzające tę słynną japońską wyspę mogą mieć inne wrażenia!

WYBÓR TERMINU WYJAZDU

Wiadomo, że jak się jedzie na narty na drugi koniec świata, to chce się wycisnąć maksimum z każdego wydanego japońskiego jena. Kiedy zatem jest największa szansa na słynny hokkaidoński powder? Zasadą jest, że na Hokkaido najbardziej opadowy i najfajniejszy puchowo jest styczeń i luty, ale ze wskazaniem na styczeń (słynne określenie „Japanuary”).

Czy jednak na pewno? Nasz trip był dość długi – robiliśmy go w terminie 19.01.2019 – 18.02.2019, trwał więc niemal miesiąc. Moment naszego przybycia na Hokkaido był jednocześnie końcem ok. 10-dniowego okresu, gdzie nowych opadów nie było zbyt dużo, a wiatr dodatkowo robił złą robotę. Jest więc szansa, że nawet w styczniu można trafić na dziwne jak na Hokkaido warunki. My z kolei przez miesiąc podróży słońca za wiele nie widzieliśmy, za to opady były intensywne jak diabli – czyli tak, jak na Hokkaido być powinno. Problemem bywał wiatr, który powyżej granicy lasu skutecznie dawał w kość, szczególnie w wyższych górach jak pasmo wulkaniczne Tokachi (park narodowy Daisetsuzan) czy też wyższe partie wulkanu Yotei.

Słyszeliśmy też opinie, że luty opadowo jest nadal bardzo dobry (potwierdzamy), ale że częściej zdarzają się wtedy silne wiatry – i nasze doświadczenia to potwierdzają. Z drugiej strony styczeń niby ma być najlepszy opadowo i bezwietrzny, a doświadczenia zaprzyjaźnionej ekipy, która była wcześniej, trochę temu zaprzeczają – ot, pogoda. Nie przewidzisz w stu procentach.

Tak czy inaczej, terminy styczniowe i lutowe będą OK, z zaznaczeniem, że w lutym, bliżej jego końca, nieśmiało zaczyna się czasem pojawiać słońce, ale i temperatury mogą podskoczyć. Znamy też relacje o kilkudniowych ociepleniach na jakie natrafiały inne ekipy w poprzednich latach w styczniu czy lutym, jednak podczas naszej podróży mróz dzielnie dotrzymywał nam towarzystwa.

DOLOT NA MIEJSCE

Nasza ekipa dolatywała różnymi metodami i trasami. Osobiście zabukowałem lot liniami KLM oraz japońskim ANA (ostatni odcinek) na trasie:

Kraków – Amsterdam – Osaka – Sapporo

oraz powrót:

Sapporo – Tokio Haneda – (zmiana lotniska) – Tokio Narita – Amsterdam – Kraków

Moje doświadczenia jednak nie były najlepsze. Przed wylotem miałem duże problemy aby skontaktować się z obsługą klienta KLM i mimo, że wielokrotnie uprzedzałem ich o transporcie dodatkowego bagażu w postaci quivera z nartami oraz plecaka lawinowego, na lotnisku okazało się, że informacja ta nigdzie nie została odnotowana. Z plecakiem lawinowym nie było problemu, choć był sprawdzany chyba na każdym przystanku. Z Japończykami z obsługi lotniska nie dało się dogadać po angielsku, jednak byli bardzo uprzejmi i posiadali podręczniki, w których widziałem wyszczególnione typy plecaków lawinowych dopuszczonych do przewozu. A w Japonii jak coś jest wskazane w podręczniku, to nie ma dyskusji i musi lecieć. Warto mieć też ze sobą wydruki certyfikatów IATA po angielsku i w razie problemów z plecakiem lawinowym spokojnie wskazywać, że jest on dopuszczony do transportu lotniczego.

Hokkaido z góry

Dominika leciała także KLM+ANA, ale była być może bardziej uważna przy zakupie biletu i u internetowego pośrednika wykupiła coś co nazywało się „obsługa biletu” co działało jako taka „obsługa klienta”. Dzięki temu jej podróż przebiegła bez większych problemów. Niewykluczone więc, że sam mogę być sobie winien – nie zmienia to jednak faktu, że jakaś forma obsługi klienta powinna być ogólnodostępna w tak wielkiej linii jak KLM lub też pośrednik mógł mi później zaproponować jakąś dopłatę za obsługę rezerwacji zamiast mnie zwodzić. Nauczka wyciągnięta.

Druga część załogi leciała znaczną część trasy Lufthansą, a potem mniejszymi japońskimi liniami i tu było znacznie lepiej ze zgłaszaniem bagażu, plecaków lawinowych i obsługą klienta. Dodatkowo, Lufthansa miała wtedy promocję pozwalającą na zgłoszenie drugiej sztuki dodatkowego bagażu do wagi 23 kg – i tym samym sprzęt w quiverze leciał bezpłatnie. A ja do swojego biletu KLM + ANA musiałem dopłacić 100€ w każdą stronę za dodatkowy bagaż. To było jednak wiadomo od samego początku, więc nie płaczę tu w rękaw na ten temat, a jedynie informuję. 

Podsumowując – warto zawsze sprawdzić warunki przewozu nart, zamiast w ciemno bukować najtańszy przelot. Czasami okazuje się, że droższy bilet ostatecznie może okazać się tańszy, albo będzie kosztował finalnie tyle samo, ale wszystko będzie się odbywało wygodniej i bezawaryjnie. Zaznaczam też, że moja opinia o KLM jest subiektywna, i nie wykluczam, że inni mogą mieć z tą linią dobre doświadczenia.

NA MIEJSCU – POCZĄTEK PODRÓŻY

Jak być może wiecie już z historii opisanej w magazynie (a jak nie wiecie, to 6-ty numer maga można zamówić TUTAJ), naszym środkiem transportu i zakwaterowania był kamper, w którym spędziliśmy miesiąc czasu. Dlaczego tak? Pomysł może wydawać się dość szalony, ale o tym za chwilę. Zacznijmy od początku, czyli od wylądowania w Sapporo.

Po długiej podróży i zmianie czasu warto dać sobie 1 dzień na rozruch i ogarnięcie się. W naszym przypadku mieliśmy też ten komfort, bo podróż miała być długa. Do Sapporo przybyliśmy późnym popołudniem czasu lokalnego i prosto z lotniska udaliśmy się autobusem do zabukowanego wcześniej hotelu:

APA HOTEL & RESORT Sapporo: https://goo.gl/maps/bcuyQJBBsadHuv6X8

Oczywiście powiecie zaraz, że to jakiś moloch, absurd i nie ma nic wspólnego z klimatycznymi japońskimi pensjonatami typu ryokan. Zgadza się – ale po męczącej podróży ma jedną zaletę. Prowadzi do niego prosta linia autobusowa wprost z lotniska w Sapporo, a jeden z przystanków jest tuż pod drzwiami hotelu. Wydaje mi się, że jak dolecicie, to docenicie. Poza tym śpi się tam tylko 1 noc, więc nie ma tragedii.

Do tego cena noclegu nie zwala z nóg, w hotelu jest onsen (japońska łaźnia z gorącymi źródłami) do dyspozycji, a w bliskim sąsiedztwie:

TRANSPORT I ZAKWATEROWANIE

Dlaczego kamperem?

Po doświadczeniach z Kolumbii Brytyjskiej, w której byliśmy w podobnej ekipie i gdzie także mieszkaliśmy przez miesiąc w kamperze, doszliśmy do wniosku, że kamper to w przypadku wyjazdu freeride’owego opcja najsłuszniejsza. Polecamy numer 4 magazynu Pure Powder, gdzie znajdziecie opis podróży po Kolumbii Brytyjskiej (można go zamówić TUTAJ) oraz link do artykułu o zimowym, znacznie bardziej lokalnym tripie kamperem na naszej stronie – KLIK.

Na Hokkaido zakwaterowanie jest dość drogie. Wynajęcie samochodu (który jest niezbędny) także nie należy do najtańszych. Dlatego też kamper, który łączy w sobie te dwie opcje, jest rozwiązaniem najbardziej efektywnym kosztowo, a do tego daje nieograniczone możliwości zmiany planów i dopasowania się do pogody i aktualnych warunków. Należy się jednak nastawić, że koszt jego wynajęcia także nie będzie niski, jednak może być niższy/podobny co auto + stacjonarne lokum.

My wynajęliśmy nowiuteńki kamper (rocznik 2018) z napędem 4×4 (baaardzo się przydaje na tamtejszych zaśnieżonych drogach) z firmy DO CAMPER w Sapporo i bardzo polecamy ich usługi.

DO CAMPER: https://do-camper.com/

Przede wszystkim da się z nimi dogadać po angielsku, co na Hokkaido nie jest wcale takie oczywiste. Kampery mają ogrzewanie na paliwo z głównego zbiornika, tankujecie więc na stacji i zapominacie o problemie. W środku jest ciepło, choć warto mieć też ciepły śpiwór i jakieś filcowe kapciuszki. W naszym kamperze optymalna liczba osób to 3, ale przez jakiś czas także funkcjonowaliśmy w 4 osoby – da się, ale było już dość ciasno. Ekipa musi być zgrana i niekonfliktowa. Odradzam więc wyjazdy z osobami przypadkowymi. Możecie zostać ziomkami do końca życia, ale może też zdarzyć się inaczej.

[EDIT] Jak wygląda sprawa z honorowaniem polskiego prawa jazdy w Japonii?

Słyszeliśmy sporo historii dot. tego, że w Japonii niby nie jest honorowane polskie prawo jazdy i osoby które próbowały tam wynająć auto spotykały się z problemami. Fakt ten jednak wynikał zapewne z tego, że osoby te bez wcześniejszego sprawdzenia jechały do Japonii i próbowały prezentować tam polskie prawko, które rzeczywiście dla Japończyków nic nie oznacza.

Aby uniknąć tego typu kłopotów, wystarczy odpowiednio wcześniej przed wyjazdem udać się w Polsce do urzędu właściwego do wydawania praw jazdy i złożyć wniosek o wydanie Międzynarodowego Prawa Jazdy. Urzędnik zapyta się wg jakiej konwencji międzynarodowej chcecie mieć międzynarodowe prawo jazdy albo po prostu do jakiego kraju się udajecie. Do wyboru są dwa wzory, ale na Japonię interesuje Was Międzynarodowe Prawo Jazdy wg Konwencji Genewskiej z 1949 roku. Jak już macie takie prawko, to dajcie wcześniej znać o tym wypożyczalni z której bierzecie kampera/samochód, i unikniecie problemów.

Dlaczego na początku podróży musieliśmy odwiedzić Homac (japońską Castoramę/JYSK)?

Japońskie firmy wynajmujące kampery dopiero uczą się tematu zimowego kamperowania, który jest dla nich jeszcze dość egzotyczny. W Homacu musieliśmy po prostu kupić sobie jakąś wiekszą szuflę do śniegu, miotłę do czyszczenia butów przed wejściem do kampera i coś w rodzaju kołdry aby zrobić z niej kurtynę i oddzielić część mieszkalną od szoferki. Taka zasłona doskonale izoluje i nie powoduje znaczących strat ciepła przez szyby szoferki. Daliśmy też przemiłej obsłudze firmy DO CAMPER kilka rad apropos naszych zimowych patentów, liczymy więc, że gdy wynajmiecie od nich auto, to te kilka praktycznych drobiazgów już będzie na pokładzie.

Mały tour po naszych pojazdach możecie zobaczyć na naszym fanpage’u na Facebooku albo poniżej:

CZĘŚĆ 1

CZĘŚĆ 2

Jak się jeździ po Hokkaido zimą? Ciężko. Czasy dojazdu wskazywane przez Google Maps można włożyć między bajki, jeździ się w 95% po śniegu, a zamiecie i opady są takie, że trzeba je zobaczyć aby uwierzyć. Kampery dawały sobie radę nad wyraz dzielnie, jednak są z oczywistych względów nieco wolniejsze niż osobówki. A miejscowi wcale nie przejmują się warunkami i cisną ostro swoimi 4-napędowymi Subaru czy innymi sprzętami wyprzedzając na wąskich drogach. Zaraz za wyprzedzającym autem podnosi się potężna chmura leciuteńkiego śniegu, która na kilka chwil totalnie psuje widoczność i jakikolwiek kontrast.

Tak wygląda większość dróg na Hokkaido

JEDZENIE

Problematyczne może wydawać się to, że zimą kampery pozbawione są instalacji wodnej, aby ta nie zamarzła i nie zniszczyła się. Ze śniadaniem nie ma problemu, bo w czynnym całą dobę Seven Eleven (a także SeicoMart i Lawson – to takie odpowiedniki naszej Żabki, są wszędzie) zawsze coś złapiecie do jedzenia. Co do głównych posiłków, to w kamperze z powodu braku wody nie bardzo jest możliwość zmywania – trzeba więc jeść w jadłodajniach i knajpkach.

Polecamy szukać klimatycznych jadłodajni jak ta!

Ceny posiłków mają pełną rozpiętość ale można dobrze zjeść sycący ramen za cenę 20-30 zł, nie ma więc tragedii. Do tego jedzenie w Japonii to część podróży, więc po prostu warto próbować lokalnych specjałów i jest to również kawał przygody. Wegetarianie znajdą coś dla siebie, ale jeżeli ktoś jest weganinem, to powinien przygotować sobie wcześniej na telefonie jakieś informacje do wyświetlania po japońsku dla kelnerów, bo weganizm na Hokkaido jeszcze nie dotarł. W Japonii jada się mięso, ryby i owoce morza w dużych ilościach i nie do końca zrozumiały jest dla nich koncept diety czysto roślinnej. Jednak weganie z naszej ekipy z głodu nie umarli i mieli siłę jeździć na nartach, zatem wniosek jest taki, że wszystko jest możliwe – istnieje bowiem wersja ramenu, która gotowana jest na paście sojowej miso, a nie na tłustej wieprzowinie.

Sushi także znajdzie się w opcji tańszej niż w Polsce w knajpach z taśmociągiem, które również są doświadczeniem samym w sobie. Polecamy unikać miejsc turystycznych (np. rejonu Niseko) i szukać fajnego jedzenia w innych lokalizacjach, bo traficie na lepsze ceny. Oczywiście jeżeli dysponujecie odpowiednim budżetem, to nie ma górnego limitu i można iść z pewnością do genialnych restauracji – warto jednak odnotować, że także przy niższych nakładach da się fajnie i ciekawie zjeść. Z mniej znanych w Polsce potraw polecamy okonomiyaki, sukiyaki czy nabe – każda z nich ma mnóstwo wersji i wszyscy znajdą coś dla siebie. Krótko mówiąc – jedzenie jest w Japonii pyszne, kompletnie inne niż wszystko co znacie i warto próbować go ile tylko się da! Na Hokkaido doskonałe są także różne marki lokalnego piwa, z Sapporo Classic, Asahi czy Yebisu na czele. Jeżeli chcecie komuś przywieźć ciekawy mocniejszy alkohol w prezencie, to zamiast kupować słynne sake, warto zainteresować się różnymi markami japońskiej whisky. Jest ich mnóstwo, a od zaprzyjaźnionego znawcy tematu wiem, że wiele jest cenionych przez koneserów. 

ONSENY

Co z prysznicem i myciem w kamperze? – zapytacie. Żaden problem. Hokkaido, jak i inne wyspy Japonii, pełne jest aktywności wulkanicznej i tzw. onsenów, czyli publicznych łaźni z gorącymi źródłami. Jest ich tak dużo, że nie ma problemu aby znaleźć jakiś onsen w zasięgu maksimum 20 minut dojazdu.

Onseny mają swoją etykietę – przede wszystkim do strefy łaźni wchodzi się na totalnego golasa i nie ma od tego ŻADNYCH odstępstw. No, może poza kilkoma gdzie istnieją strefy „z ubraniem”, ale kto by tam chodził… Każdy onsen ma osobne łaźnie dla kobiet i mężczyzn. Po wyjściu z szatni i wejściu do strefy łaźni należy wziąć prysznic siedząc na stołeczku, a następnie dopiero można wchodzić do sadzawek z gorącą wodą. Przed wejściem do takiej sadzawki warto polać się czerpakiem z wielkiej misy ustawionej na środku, bo woda w sadzawkach jest naprawdę gorąca i można doznać szoku.

Osoby bardziej wstydliwe mogą tu i tam zasłonić się małym ręcznikiem, jednak po jakimś czasie nagość w onsenie nie robi nam już różnicy. Niektórzy używają także małych szmatek nasączonych zimną wodą i kładą je sobie na głowie podczas siedzenia w gorących basenach. W basenach nie pływamy tylko kontemplujemy w ciszy!

W onsenach, jak i w wielu innych sytuacjach w Japonii, ważna jest etykieta i prawidłowe zachowanie się. Siedząc w wodzie raczej nie prowadzi się głośnych rozmów – Japończycy czasami rzucą spojrzenie z ukosa gdy zachowujemy się nie tak, jednak ich uprzejmość nie pozwala im głośno zwrócić uwagi. Onseny w miejscach gdzie więcej jest turystów z Zachodu zezwalają czasem na picie piwa w trakcie pobytu wewnątrz i mają luźniejsze zasady, jednak nie jest to reguła. Nie po to jednak jechaliście na drugi koniec świata, aby moczyć tyłek w gorącej wodzie z Amerykanami czy Australijczykami – polecam więc core’owe japońskie onseny dla Japończyków, bo tylko tam poczujecie odpowiednią atmosferkę.

Jeżeli macie niewielkie tatuaże, to można zakleić je np. kinesiotapem, albo po prostu się nie przejmować. Jeżeli tatuaże są spore i widoczne, to czasem może się zdarzyć, że obsługa onsenu odmówi wstępu. Po prostu kojarzą im się one z japońska mafią i nie przepadają za nimi. Z drugiej strony, osobiście widzieliśmy jak Japończyk cały wytatuowany w ewidentnie mafijne wzory yakuzy wchodził do onsenu bez żadnego obciachu, ale możliwe, że po prostu obsługa nie miała odwagi go cofnąć – wyglądał naprawdę srogo.

W onsenach znajdują się też oczywiście toalety. Legendy o podgrzewanych i sterowanych panelem dotykowym japońskich kibelkach każdy słyszał, ale warto pamiętać także o innym japońskim kibelkowym zwyczaju – o kapciach. W Japonii w wielu miejscach wewnątrz budynków chodzi się boso. Ze względów higienicznych, w toaletach są do dyspozycji specjalne kapciuszki. Wchodzimy do toalety – zakładamy te kapcie. Wychodzimy – zdejmujemy je i zostawiamy wewnątrz toalety. Nie należy w tych kapciach chodzić nigdzie poza toaletą! Japończycy bardzo poważnie podchodzą do pewnych zasad i należy to uszanować.

GDZIE JEŹDZIĆ – OŚRODKI NARCIARSKIE

Pytanie trudne, ale postaramy się na nie odpowiedzieć. Albo raczej napisać jak my sprawę rozwiązaliśmy – w końcu to subiektywny poradnik. Poniżej przedstawimy kilka dostępnych opcji i naszych refleksji na ich temat.

Myślisz Hokkaido, mówisz Niseko. No i wszystko fajnie, jednak odkąd Niseko trafiło do każdego możliwego filmu narciarskiego i snowboardowego wyprodukowanego na przestrzeni ostatnich 20 lat, to stało się miejscem niezwykle zatłoczonym. Co więcej, zapełniają je żądne puchu postacie, które często jeżdżą tam regularnie od dawna, i dość dobrze znają lokalne skarby, a secret spoty nie są dla nich wcale takie bardzo secret. Jakkolwiek jest to największy ośrodek na wyspie i znajduje się on w jej najbardziej śnieżnej części, to jazda w tamtejszych strefach freeride’owych może przypominać szturm na Lidla podczas promocji na ręczniki. Ale do rzeczy.

W większych ośrodkach na Hokkaido freeride jest już w jakimś stopniu zorganizowany. Obowiązują strefy freeride’owe, a dostęp do nich odbywa się poprzez tzw. backcountry gate’y, do których przed otwarciem może ustawić się spora kolejka. Czasami, trzeba mieć też specjalną opaskę, którą uzyskuje się po wysłuchaniu briefingu dot. bezpieczeństwa i zamkniętych stref – dopiero wtedy zostaniemy wpuszczeni (zasada ta jest stosowana np. w Kiroro).

Nasza ekipa generalnie odpuściła sobie jazdę w głównych ośrodkach Niseko – są ich 4 i obejmuje je skipass Niseko United:

  • Niseko Annupuri
  • Niseko Village
  • Niseko Grand Hirafu
  • Niseko Hanazono Resort

Decyzję taką podjęliśmy z racji braku chęci ścigania się z tłumami do ostatnich nietkniętych połaci śniegu. Szukaliśmy za to szczęścia na uboczu w niewielkim pobliskim ośrodku Moiwa (sprawdźcie w najnowszym magazynie Pure Powder jakie niesamowite fotki tam zrobiliśmy – KLIK) i był to doskonały pomysł. Warto więc szukać ośrodków mniej znanych, niewielkich i oferujących fajny teren – a możecie trafić na perełkę. Nie mówimy, że Niseko jest złe – na pewno jest świetne, oferuje duże przewyższenie i mnóstwo wyciągów, ale wymaga trochę czasu na dobre rozpoznanie i zaatakowanie w odpowiedniej chwili w odpowiedni sposób. A szanse, że będziecie pierwsi, są nadal nieduże.

Świetnym wyborem może być też Kiroro – ośrodek znany, ale nieco mniejszy niż Niseko i mniej zatłoczony. Nadal jest tam sporo ludzi, ale szybko da się zorientować w jego topografii i dobrze się bawić. Kiroro jest znacznie bliżej morza niż Niseko i układy pogodowe z opadami wchodzą tam naprawdę gwałtowne. Myślę, że to właśnie tam spotkaliśmy najbardziej intensywne opady śniegu. Do tego lasy ośrodka Kiroro kryją sporo fajnych formacji z których można skakać, a że śniegu jest cholernie dużo, to „piekła nie ma” i można sobie pozwolić na więcej. Okolice Kiroro można także poeksplorować na fokach, jednak my trafiliśmy na takie opady i warunki, że jeździliśmy w ośrodku. Polecamy na pewno!

W Kiroro puchu sporo!

Ze znanych ośrodków w centralnej części wyspy absolutnie warte odwiedzenia jest także Furano. Tu już dociera trochę mniej ludzi niż do Niseko i Kiroro, więc można być nieco spokojniejszym, że trafi się na nieruszony śnieg. Zdecydowanie warto odwiedzić to miejsce, a ośrodek wcale nie jest mały. Mimo, że jazda autem jest męcząca i czasochłonna z powodu warunków na drogach, to jak macie więcej czasu i lubicie powder z wyciągów, wpiszcie tę miejscówkę na swoją listę.

Firana w Furano

Można też poskakać z różnych fajnych poduch – Furano

Tak się można poczuć po jeździe w japońskim powderku – Furano

Będąc w centralnej części wyspy koniecznie musicie pojechać także do Asahidake. Nie jest to do końca ośrodek narciarski per se, a raczej coś co przypomina austriacki Krippenstein. Mamy więc do dyspozycji jedną kolejkę linową, która dowozi nas powyżej granicy lasu, jedną wąską trasę dojazdową do dolnej stacji i mnóstwo, mnóstwo terenu do dyspozycji. Ta miejscówka to kwintesencja freeride’u w Japonii – rzadko rosnące drzewa o fantazyjnie powyginanych gałęziach, dość strome zbocza i głęboki puch. Ludzi jest tu mało, a jeżeli będziecie mieli szczęście i pogoda będzie Wam sprzyjać, to z górnej stacji kolejki możecie wyruszyć na fokach na najwyższy szczyt Hokkaido – szczyt Asahi-dake (2290 m n.p.m. – ktoś wspominał, że góry na Hokkaido są małe?).

Warun w Asahidake nie był zły!

Warto jednak pamiętać, że jest to wulkan, spod śniegu buchają tu i tam kłęby pary wodnej i siarki, a pogoda nie zawsze współpracuje. Jeżdżąc w tym rejonie warto mieć już ze sobą jakąś mapę lub GPS oraz foki, bo czasami trzeba wydostać się z dziczy jeżeli poniesie was za daleko. Snowboarderzy mogą być zadowoleni – to właśnie Asahidake jest miejscówką gdzie można spotkać słynnego Namasuteyamę – czyli charyzmatycznego Orange Mana, będącego jedną z barwniejszych postaci sceny snowboardowej na Hokkaido. My mieliśmy to szczęście i charakterystyczny pomarańczowy van stał na parkingu pod kolejką, a Namasuteyama bezszelestnie przemierzał lokalny powder.

 

 

View this post on Instagram

 

A post shared by Kazushi Yamauchi (@namasuteyama) on

Na naszej trasie znalazł się także maleńki ośrodek Nayoro-Piyashiri, który mimo swoich rozmiarów także dostarczył nam masę frajdy, choć teren był stosunkowo łatwy i zabawowy. Warto jednak zauważyć, że oficjalnie jazda poza trasą jest tam zakazana i musieliśmy troszkę nagiąć lokalne zasady, za co kilkukrotnie pogrożono nam palcem, a na koniec nawet konfiskatą skipassu. Podobna sytuacja może mieć miejsce w wielu innych małych ośrodkach. Należy pamiętać, że niewielkie stacje narciarskie nie mają zasobów i środków, aby podejmować skomplikowane akcje ratunkowe i poszukiwawcze, gdy coś się komuś stanie poza trasą albo zgubi się w lesie. Góry na Hokkaido może nie są zwykle duże i groźne jak Tatry czy Alpy, ale potrafią także być niebezpieczne. Szczególnie dla osób, które na zwykłym, zjazdowym sprzęcie wjeżdżają do lasu coraz dalej i dalej, aż w końcu okazuje się, że nie wiedzą którędy się wydostać, a ich narty nie pozwalają na skorzystanie z fok. Próba chodzenia w tak głębokim śniegu w butach jest z góry skazana na porażkę i szybkie wyczerpanie sił. Przypadków takich jest na Hokkaido w różnych stacjach narciarskich co roku MNÓSTWO, włącznie z utknięciem w strumieniu w wąwozie, z którego nie da się wydostać (hipotermia). Stąd wiele małych stacji freeride’u w ogóle zakazuje.

Jeżeli decydujecie się naginać te zasady, to miejcie foki/splitboardy i mapę/GPS oraz bądźcie gotowi na to, że zabiorą Wam skipass. Pamiętajcie też, że nawet jeżeli Wy dajecie sobie świetnie radę w terenie, to za Wami mogą podążyć niczego nieświadomi obcy ludzie, którzy wpakują się w kłopoty i to także jest w jakimś stopniu Wasza odpowiedzialność. Tak czy inaczej – warto przed jazdą sprawdzić jakie zasady panują tam gdzie chcecie jeździć. 

Pod koniec wyjazdu odwiedziliśmy także dwa mniej znane ośrodki bardzo blisko Sapporo – Sapporo Kokusai oraz Sapporo Teine. Oba oferowały naprawdę fajny teren dostępny z wyciągów, a bliskość stolicy Hokkaido wcale nie generowała tam wielkich tłumów. Również warto wziąć na celownik!

GDZIE JEŹDZIĆ – FOKI I SKITURY

Jeżeli wybieracie się na Hokkaido i uzbrojeni jesteście w sprzęt do chodzenia, to otwierają się przed Wami naprawdę doskonałe możliwości. Dla każdego, komu niestraszne podejścia i wycieczki w dzicz, absolutną biblią powinna być jedyna angielskojęzyczna strona o skiturach na Hokkaido –  HOKKAIDOWILDS.ORG

Znajdziecie tam niezwykle skrupulatnie opisane wycieczki skiturowe oraz schroniska górskie zlokalizowane na całej wyspie, zasady i etykietę korzystania z nich, tracki GPS do wgrania na telefon lub urządzenie nawigacyjne, a także porady dot. map czy aplikacji nawigacyjnych sprawdzających się w tamtejszych górach. Strona zawiera także różne informacje praktyczne jak adresy sklepów outdoorowych czy sposoby zgłaszania wyjść w teren lub schematów działania akcji ratunkowych.

Od niedawna strona oferuje także minimapy dedykowane do konkretnych wycieczek. Jako, że ta niezwykle przydatna baza wiedzy jest tworzona raczej przez fanów typowego skituru, niż freeride’u, warto zauważyć, że niektóre wycieczki mają głównie walor wycieczkowy. Opisuje jednak także sporo takich miejscówek które dostarczą świetne wrażenia z jazdy. Warto także wziąć na warsztat wycieczki opisane na Hokkaido Wilds i samodzielnie poeksplorować tereny leżące wokół opisanych tam szlaków. Strona w obecnej formie działa dopiero od jesieni 2018, ale zgromadzona tam baza wiedzy jest imponująca. Jednym słowem – bez HokkaidoWilds.org ani rusz!

Bazując na powyższej stronie i naszych własnych rozkminkach odwiedziliśmy na fokach kilka ciekawych miejsc. Na pierwszy strzał i na bazie doświadczeń naszych przyjaciół, którzy byli na miejscu przed nami, operowaliśmy na fokach w rejonie Goshiki Onsen oraz Iwanupuri. Jako, że były to nasze pierwsze wycieczki na Hokkaido działaliśmy nieco po omacku, ale efekty były nad wyraz fajne. Patrząc na mapę i układające się poziomice znajdowaliśmy atrakcyjne zbocza, na których albo spotykaliśmy kilka osób, albo byliśmy sami. Kampera zaparkowaliśmy po prostu przy drodze, a wycieczkę rozpoczynaliśmy wprost spod jego drzwi.

Start do foczenia prosto spod kampera – rejon Goshiki Onsen i Iwanupuri

Podobnie sprawa wyglądała w rejonie znanego ośrodka narciarskiego Rusutsu. Bez korzystania z wyciągów udało nam się tam zrobić kilka rundek w fajnym terenie, atakując prosto z parkingu. Jest to oczywiście pewna loteria, ale jeżeli umiecie czytać mapę, las nie jest za gęsty, a zbocza dość strome, to nie sposób nie znaleźć fajnych miejscówek.

Okolice Rusutsu

Podjęliśmy także próbę wejścia na spory wulkan w okolicach Niseko (Mt Yotei), jednak pogoda skutecznie nam to uniemożliwiła – za to zrobiliśmy kilka fajnych skrętów w lasach porastających jego zbocza.

Szczyt Mt Yotei

Zabawy podczas powrotu z nieudanej wycieczki na szczyt Mt Yotei

Chatki górskie jakie odwiedziliśmy także były fajne – choć poszukiwaliśmy tam nie tylko narciarskich wrażeń, ale też kulturowych. Nie są one bowiem jeszcze zbyt popularne wśród przybyszów z Zachodu, stąd raczej spotyka się tam głównie Japończyków. Wszelkie informacje o schroniskach znajdziecie oczywiście na HokkaidoWilds.org, nie będziemy się więc rozpisywać na ten temat. Wrażenia z nich można także znaleźć w najnowszym numerze magazynu (KLIK).

Jedna z niezwykle klimatycznych górskich chatek na Hokkaido w jakiej byliśmy – Hiyamizu

Warto odnotować jeszcze nietypowe jak na Hokkaido miejsce – Hakuginso Lodge. Jego opis znajdziecie także na wspomnianej wyżej stronie, a teren wokół tego górskiego hostelu jest jak na Hokkaido dość nietypowy, a także ciekawy. Znajdujące się bowiem w otaczającym Hakuginso pasmie Tokachi góry są wulkanami i to wulkanami które dymią, buchają kłębami pary i ogólnie tworzą niesamowity krajobraz. Zdecydowanie polecamy!

Okolice Hakuginso i pasma wulkanicznego Tokachi

Gotowanie na szlaku w okolicach Hakuginso Lodge

Jeżeli dobrnęliście aż do końca tego artykułu, to napiszę tylko, że na Hokkaido cholernie warto jechać. Góry są stosunkowo łatwe i łatwo dostępne, warunki to jakiś absolutny kosmos, a o walorach kulturalno-podróżniczo-kulinarnych nie wspomnę. Hokkaido jest zdecydowanie doskonałym wyborem dla każdego – zarówno doświadczonych jeźdźców, jak i świeżaków. Jedni i drudzy będą się tam doskonale bawić. Najlepsze foty z wyjazdu i całą masę naszych innych wrażeń znajdziecie w najnowszym magazynie Pure Powder – można go zamówić TUTAJ. No to do dzieła, planować wyjazdy czas najwyższy!

Tekst: Piotr Gnalicki

Zdjęcia: Bartek Pawlik

https://powder.hs15.linux.pl/produkt/pure-powder-6/

Start typing and press Enter to search

foothilsNikolai Schirmer