Narty do jazdy po lesie – nie do końca poważny poradnik cz. II


[bsa_pro_ad_space id=1]

Gwałtowne i duże opady na śniegu na które wszyscy nieustannie czekają, skutecznie uniemożliwiają jazdę w wyższych partiach gór z dwóch prostych przyczyn. Pierwsza kwestia to oczywiście rosnące zagrożenie lawinowe, a dodatkowo pchanie się w otwarty teren w takiej pogodzie powoduje totalną wariację błędnika, utratę punktów odniesienia i wrażenie otaczającej nas zewsząd jednolitej białości.

freeride, powder ski

Dawid Kwaśnica foto Jan Olszyński

Każdy freerider wie doskonale, że w takie dni jego naturalnym środowiskiem będą leśne ostępy. Podstawową bronią w ujeżdżaniu tworzących się tam śnieżnych poduszek będzie zatem szerokość narty. To właśnie ona zapewni nam “pływalność” w przypadku naprawdę solidnego opadu. Narty z opisywanej grupy mają zdecydowanie więcej wspólnego z modelkami malarza Rubensa niż smukłymi dziewojami chodzącymi zamaszystym krokiem po wybiegu. To prawdziwe grubasy, mające w talii nie mniej niż 110 – 115mm, choć niektórzy producenci popuszczają wodze fantazji i projektują mutanty, których szerokość pod butem dochodzi do 150mm! W warunkach europejskich jednak wspomniane 115mm w zupełności wystarczy i jeżeli komuś aż tak bardzo nie zależy aby szokować w kolejce linowej narciarzy trasowych, może poprzestać na takich wymiarach.

freeride

Kostek Strzelski foto Jan Olszyński

Aby móc z dużą prędkością pokonywać zalesione zbocza, przyda nam się także dobra manewrowość narty. Za późno wykonany skręt może skutkować spotkaniem z drzewem co nie jest przyjemnym doświadczeniem, a w przypadku większej dawki pecha czy braku kasku niesie ryzyko naprawdę poważnej kontuzji. Narta powinna więc reagować błyskawicznie i skręcać gdy tylko o tym pomyślimy. Stąd oprócz szerokości ważnym parametrem jest długość. Narty przeznaczone do jazdy po lesie nie muszą być aż tak długie, jak te do jazdy w otwartym terenie. Długości w górnych okolicach 185 powinny w zupełności wystarczyć nawet rosłym riderom i pozwolą wyrobić się z kolejnymi skrętami podczas naszych leśnych slalomów.

W przeciwieństwie do klasycznych nart big mountain, dechy z grupy powder/bc freestyle będą zwykle wyposażone w podwójny rocker, zarówno z przodu jak i z tyłu narty. O ile przedni rocker jest rzeczą bardzo pożądaną, to rozmiar tego tylnego powinien być przedmiotem naszych dogłębnych analiz. Jeżeli bowiem nie jesteśmy Chrisem Benchetlerem, Erikiem Pollardem albo Charley Agerem, którzy w swoje linie wplatają bezlitosne ilości butterów, trzy-szóstek ze skał czy lądowań na switch, to rocker z tyłu narty nie będzie nam aż tak potrzebny. Z jednej strony bowiem, z racji wystawania piętki narty ponad śnieg i zmniejszenia oporów jakie daje ona podczas skrętów, duży tylni rocker zapewni trochę lepszą skrętność narty, z drugiej jednak, przy odjeżdżaniu skoku czy dropa będziemy musieli lądować w idealnie wycentrowanej pozycji nad nartą. W przypadku większego odchylenia się do tyłu może nastąpić wywrotka na plecy, bo narty nie dając nam dostatecznego oparcia z tyłu, po prostu wyjadą spod nas i “wybiorą wolność”. Producenci wydają się to rozumieć i projektując narty zwykle pilnują, aby tylny rocker był nieco mniejszy od przedniego. Dla maniaków jazdy na switch istnieją jednak i takie modele gdzie rockery są symetryczne, a narta przypomina nieco bieguny od konia (konia na biegunach rzecz jasna).

Kostek Strzelski

Kostek Strzelski foto Jan Olszyński

Flex nart do nurzania się w puchu powinien iść raczej w kierunku flexu packi na muchy, niż dębowej dechy parkietowej. Jazda w głębokim śniegu to przecież spowolnione ruchy, miękkość, surfing, pływanie. Narta powinna dopasowywać się do dynamiki naszej jazdy, a przy wychodzeniu w następny skręt oddawać skumulowaną energię. Charakterystyka twardości zmienia się też w zależności od części narty. Aby rockery mogły dobrze pracować w śniegu zwykle w ich rejonie będzie ona bardziej miękka, natomiast pod butem nieco utwardzona. Daje lepsze trzymanie na fragmentach, gdzie musimy po trasie dojechać do wyciągu.

Piotr Gnalicki foto: Jan Olszyński

Piotr Gnalicki foto: Jan Olszyński

Ostatnim elementem na który warto zwrócić uwagę szukając perfekcyjnego narzędzia do puchowych akcji będzie tzw. camber czyli kształt narty, innymi słowy jej wygięcie. Łatwo je ocenić składając narty ślizgami do siebie. W strefie pod wiązaniem większość nart będzie od siebie odstawała, co podyktowane jest koniecznością lepszych właściwości jezdnych takiego sprzętu na trasie. Dzięki tej konstrukcji praca krawędzi jest dużo lepsza. Jedynie najszersze i najbardziej radykalne modele przeznaczone na największe opady, mają tzw. reverse camber, co oznacza, że gdy złożymy je ślizgami, będą one niemal idealnie do siebie przylegać. Modele takie jednak mają już grubo powyżej 130mm pod butem i ktoś kto ich używa jest albo wielkim szczęściarzem i ma dostęp do nieustannych dostaw świeżego śniegu, albo troszkę poniosła go fantazja podczas zakupów.

Nie pozostaje zatem nic innego, jak śledzić wszelkie dostępne serwisy pogodowe, segregować śmieci, jeździć autem na wodór i zostać antycieplarnianym aktywistą – a wszystko to w imię dobrej zabawy i nadejścia kolejnego śnieżnego kataklizmu!

Tekst:
Piotr Gnalicki

Zdjęcia :
Jan Olszyński

 

Start typing and press Enter to search